Rozszarpane gardła, odór zgnilizny. Mordercą nie mógł być człowiek…

Pośród rozlewisk Manchac Swamp w stanie Luizjana leży wyspa o wyjątkowo przyjemnej, biorąc pod uwagę ponure otoczenie, nazwie: Honey, czyli Miodowa. Słynie jako ostoja dzikich zwierząt, zwłaszcza olbrzymich aligatorów. I jeszcze z czegoś: ponoć mieszka tam monstrum, które zabija ludzi oraz bydło domowe – potwór z bagien.

Mokradła Manchac nazywa się również „bagnem duchów”. Lokalna ludność wierzy, że jest to miejsce przeklęte – w końcu zginęło tam wielu zbiegłych niewolników, którzy tu próbowali ukryć się przed swoimi okrutnymi panami. Niestety, nie był to dobry wybór, ponieważ na moczarach aż roiło się od aligatorów, które tylko czekały na zbłąkanych uciekinierów. 

Ale to nie aligatory napędzają na bagnach największego stracha… Już od kilku stuleci miejscowi Indianie z pokolenia na pokolenie przekazują sobie opowieści o mieszkającym w błocie potworze. Wedle ich legend, niegdyś na mokradłach zgubiło się kilkanaścioro dzieci. Aligatory przygarnęły maluchy do swojego stada i wychowały po swojemu. Właśnie w ten sposób narodziły się potwory z bagien. 

Te straszne stworzenia ponoć w ciągu dnia chowają się w swoich kryjówkach, zaś nocą wychodzą na żer. Napadają na wszystko, co się rusza: może to być człowiek lub zwierzę.

Cajunowie – francuskojęzyczna grupa etniczna z tamtejszych terenów – posiadają własną legendę związaną z bagienną bestią: ponoć na początku zeszłego wieku niedaleko bagien Manchac doszło do katastrofy pociągu, którym podróżował cyrk objazdowy. W tragicznym wypadku zginęły prawie wszystkie zwierzęta – przeżyć zdołała jedynie część wytresowanych szympansów.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Ocalałe małpy, podobnie jak w wersji indiańskiej, przyłączyły się do stada aligatorów, a potem stopniowo przekształcały się w potwory z bagien. Trudno powiedzieć, ile prawdy zawierają przytoczone historie, tym niemniej naoczni świadkowie, którzy mieli „szczęście” spotkać się z bestią, opisują ją w bardzo podobny sposób.

Ponoć mierzy ponad dwa metry i waży około 200 kg. Jej ciało pokrywają siwe włosy, na czaszce znajdują się dwie wypukłości, zaś oczy świecą w ciemności czerwonym światłem

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Wszędzie, gdzie choć przez chwilę przebywał potwór z bagien, długo utrzymuje się odór zgniłego mięsa. W 2007 roku w prasie pojawiła się informacja, jakoby w pobliżu mokradeł udało się znaleźć i wykonać gipsowy odlew trójpalczastego śladu pozostawionego przez bestię.

Pierwszy kontakt


Harlan Ford w 1963 roku pracował jako kontroler ruchu lotniczego w Nowym Orleanie. Jako wielki miłośnik polowań na kaczki wybrał się pewnego dnia na bagna Manchac wraz ze swym kolegą Billym Millsem. Ale tym razem dwójkę przyjaciół zainteresowały nie kaczki, lecz opuszczone obozowisko, które zauważyli na Miodowej Wyspie, przedzierając się przez podmokłą głuszę. Kiedy mężczyźni stanęli na polance, wokół nie było żywej duszy.

A przynajmniej tak im się zdawało! Bo oto nagle znieruchomieli z przerażenia. Dosłownie naprzeciwko nich kucało ogromne stworzenie. Billy aż krzyknął z emocji. Olbrzym wyprostował się i zamarł bez ruchu, przestraszony widokiem ludzi. Wymiana spojrzeń trwała kilka sekund, po czym mieszkaniec bagniska ukrył się w gęstych zaroślach.

Przyjaciele próbowali go odszukać, jednak zdołali zobaczyć tylko ślady potwora. Kiedy opowiadali później o przeżytej przygodzie, Ford zaznaczył, że stworzenie napotkane przez niego na wyspie nie przypominało żadnego z tych, które miał okazję zobaczyć wcześniej.

Potwór z bagien był, zdaniem Harlana, jakby żywcem wyjęty z horroru. Mężczyzna nawet nie starał się ukryć, jak bardzo wystraszył się, zobaczywszy bestię. Według jego opisu, klatka piersiowa i plecy monstrum były potężnie zbudowane, zwłaszcza w zestawieniu z cieńszymi kończynami dolnymi. Jednak najbardziej w pamięci Forda utkwiły ogromne, bursztynowe oczy, których spojrzenie niemal przeszywało człowieka na wskroś…

Rozszarpane dziki

Z biegiem czasu zapomniano o tej historii. W 1974 roku obaj myśliwi ponownie jednak wybrali się na mokradła Luizjany. W pewnym momencie zobaczyli tuszę dzika z wyrwanym podgardlem. Sądząc po unoszącym się smrodzie, zwierzę zostało zabite kilka dni wcześniej. Gdyby padło ofiarą aligatorów, te z pewnością nie porzuciłyby smacznego kąska. Przyjaciele poszli dalej. W końcu natrafili na zbiornik czystej wody rozciągający się na obszarze kilku akrów. Powierzchnia wody delikatnie falowała. Idealne miejsce na kaczki!

Wypatrując pożądanej zdobyczy, dostrzegli jednak coś innego: kolejnego martwego dzika z rozszarpanym gardłem. Najprawdopodobniej zupełnie niedawno stracił życie, ponieważ z rany ciągle jeszcze ciekła krew. Obok zwierzęcia w miękkiej ziemi odciśnięte były takie same ślady, jakie widzieli 10 lat wcześniej.

Z obawy, że potwór z bagien wróci, aby kontynuować ucztę, przyjaciele woleli jak najszybciej opuścić to miejsce. Gdy emocje nieco opadły, Harlan i Billy postanowili wrócić i zrobić gipsowe odlewy śladów, by mieć jakikolwiek dowód na istnienie potwora.

Kiedy dotarli na miejsce, pokryte warstwą much truchło dzika ciągle tam leżało, zaś odciski stóp monstrum nadal były wyraźne i głębokie. Pozyskane materiały Ford przekazał do zbadania uczonym z komisji do spraw dzikiej przyrody stanu Luizjana. Naukowcom nie udało się zidentyfikować zwierzęcia, które pozostawiałoby takie ślady, jednak nie było żadnych wątpliwości co do wiarygodności odlewów. Na podstawie odcisków dało się ustalić jedynie wagę stworzenia – mniej więcej 180 kg.

Nieuchwytna bestia

Po tamtych wydarzeniach Ford kontynuował wyprawy na rozlewiska Manchac. Liczył na to, że będzie miał okazję jeszcze raz zobaczyć potwora z bagien. Niestety, odnalazł jedynie kilka znajomych śladów. Pod koniec lat 70. zeszłego wieku Harlan wystąpił nawet w programie telewizyjnym. Opowiadał w nim o swoich przygodach.

Po emisji audycji znaleźli się także inni naoczni świadkowie, którzy widzieli zagadkową bestię. Okazało się, że słynne monstrum zauważono na podmokłej łące w pobliżu rzeki Pearl, w innych częściach Luizjany, na terenie stanu Missisipi, a nawet, choć brzmi to nieprawdopodobnie, w Chinach nad rzeką Zhujiang.

Sceptycy uważają, że potwór z bagien nie istnieje, a uznawane za niego stworzenie jest po prostu ogromnym aligatorem. Eksperci szczegółowo porównali gipsowe odlewy przekazane przez Forda ze śladami pozostawianymi przez wspomnianego gada. Doszli do wniosku, że rzeczywiście są one do siebie podobne, ale istnieją pomiędzy nimi pewne różnice.

W raporcie zapisano: „Potwór z bagien posiada cztery palce. Trzy spośród nich zakończone są masywnymi pazurami, poza tym wystają z nich stawy. Z kolei czwarty, mniejszy – o długości około półtora cala (3,81 cm) – przypomina duży palec u ludzkiej ręki. Charakterystyka palców jasno dowodzi, że zwierzę może nimi chwytać. Trzy większe palce: długie i cienkie, z zarysowanymi ścięgnami, są widoczne na odciskach.

Pazury wysuwają się i chowają, jak u kota, by stworzenie nie ślizgało się po spulchnionej glebie, piasku czy błocie. Biorąc pod uwagę cienką warstwę skóry na stopach, z przebijającymi przez nią ścięgnami, można dojść do wniosku, że zwierzę nie spędza wiele czasu na ziemi”.

Znaleźli się i tacy, którzy twierdzili, że odciski śladów autorstwa Forda są zwykłą podróbką. Pojawiły się nawet sugestie, jakoby zostały one wykonane z użyciem spreparowanych łap aligatora lub specjalnych podkładek przywiązanych do butów. Czy to przekona poszukiwaczy „bagiennego yeti”?