Jeden krok – trzy oddechy. Pięć kroków – odpoczynek. Tak wygląda wchodzenie na najwyższe góry świata. Skrajne zmęczenie spowodowane niską ilością tlenu to dopiero pierwszy symptom choroby wysokościowej.
Człowiek do życia potrzebuje tlenu bardziej niż wody. Jest to paliwo, które umożliwia funkcjonowanie komórkom w całym ciele. Bez niego nie przeżyjemy więcej niż kilka minut. Jak wiemy jeszcze ze szkoły podstawowej tlen to 21 proc. powietrza (reszta to azot – 78 proc. i inne gazy).
Ta wartość pozostaje stała niezależnie od wysokości. Tlenu w powietrzu będzie 21 proc. i w Sopocie (czyli na wysokości morza przy ciśnieniu 1000 hPa) jak i na szczytach Himalajów gdzie ciśnienie wyniesie tylko 300 hPa. Zmieni się za to gęstość powietrza. Na ośmiu tysiącach metrów będzie ono ok. trzykrotnie rzadsze. To znaczy, że przy każdym oddechu dostarczymy organizmowi zaledwie jedną trzecią tlenu jaką byśmy dostarczyli oddychając na dole (na poziomie morza).
– Nie da się funkcjonować bez uszczerbku dla organizmu na wysokości powyżej 5 tys. metrów – mówi w rozmowie z tech.wp.pl – instruktor ratownictwa górskiego z 20-letnim doświadczeniem w Himalajach, Jacek Jawień. – Choroba wysokościowa zaczyna dokuczać ludziom już na 2,5 tysiąca, a jej pierwsze objawy podobne są do tych, których doświadczamy po ciężkiej nocy picia alkoholu, czyli na kacu.
Jacek Jawień, instruktor ratownictwa górskiego i ratownik beskidzkiego GOPR-u. W Himalajach jest co roku od 20 lat. Brał udział w zimowych wejściach na K2, Nanga Parbat, Shisha Pangma, Mansalu oraz wyprawie poszukiwawczej na Broad Peak.
Choroba wysokościowa spowodowana jest jednym z dwóch czynników. Jest to zbyt szybkie wchodzenie lub zbyt długie pozostawanie na dużej wysokości. Bezpieczną granicą dla człowieka jest pięć tysięcy metrów, tutaj powietrze jest rozrzedzone mniej więcej dwukrotnie, a ludzie są w stanie zregenerować braki tlenu.
Ostra choroba ogórska (ang. AMS – accute mountain sickness) objawia się bólem głowy oraz apatią, mdłościami, bezsennością, zawrotami – mówi w rozmowie z tech.wp.pl lekarz wysokogórski Robert Szymczak. – Jeśli któryś z nich wystąpi razem z bólem głowy, to możemy stwierdzić AMS. Wtedy wystarczy jeszcze wziąć leki przeciwbólowe, ale jeśli problemy będą się nasilać, to trzeba zacząć schodzić.
– Za pierwszym razem to był szok – mówi Jacek Jawień o swoim pierwszym doświadczeniu z chorobą wysokościową. – Szok i niepokój. Byłem obolały, zdezorientowany, zmęczony. Wtedy dosłownie to rozchodziłem drepcząc wokół namiotu. Ruch pomaga, bo pobudza krążenie. Krew płynie szybciej dostarczając do komórek więcej tlenu. Po kilku, kilkunastu godzinach ból przechodzi.
Mało kto jest w stanie żyć powyżej pięciu tysięcy
Im wyżej i mniej tlenu tym objawy są gorsze i silniejsze. Po AMS może dojść do obrzęku płuc. Zbierający się płyn w pęcherzykach płucnych powoduje spłycenie oddechu i w efekcie może doprowadzić do zatrzymania oddechu i śmierci. Można wykryć to wcześniej obserwując takie problemy jak szybkie męczenie się, spadek sprawności fizycznej, duszność w spoczynku, kaszel z pienistą wydzieliną i trzeszczenie w płucach.
– W takim wypadku trzeba natychmiast zacząć schodzić – mówi lekarz-himalaista Robert Szymczak. – Jeśli jest taka możliwość, to należy też podać tlen albo spakować chorego do specjalnego worka ciśnieniowego. Ważne, aby schodzenie zacząć jak najszybciej, ale robić to w miarę możliwości spokojnie, żeby nie powodować jeszcze większego wysiłku.
Dr n. med. Robert Szymczak: himalaista, lekarz trzech narodowych wypraw zimowych na ośmiotysięczniki (Nanga Parbat, 2 x Broad Peak). Lekarz i szkoleniowiec kadry Himalaistów Narodowej Zimowej Wyprawy na K2.
Kolejną odmianą choroby wysokościowej jest obrzęk mózgu. Objawy to bardzo silny ból głowy, zaburzenia równowagi i świadomości, problemy z mówieniem i halucynacje. Jeśli nie zacznie się natychmiast schodzić, to śmierć następuje z powodu uciskania obszarów mózgu odpowiedzialnych za oddychanie i krążenie. Ale to nie wszystko.
– Najbardziej śmiertelną odmianą choroby wysokościowej, o której nie mówi się dużo, jest deterioracja wysokościowa – tłumaczy w rozmowie z WP Tech Szymczak. – To wyniszczenie organizmu spowodowane kumulacją kilku czynników: deficytu tlenowego, odwodnienia, wychłodzenia organizmu, zmęczenia i braku snu. Do 30 proc. wszystkich zgonów w Himalajach dochodzi z wyczerpania podczas schodzenia ze szczytu. Mówi się o tym mało, bo jest to trudne do zidentyfikowania. Jeśli ktoś spadł w przepaść to nie mówi się o deterioracji, ale o upadku. A to często są spowodowane właśnie przez wyniszczenie i skrajne zmęczenie.
Warto zaznaczyć, że od 1950 roku w Himalajach zginęło ponad 900 osób.
Moi rozmówcy, którzy mają wspólnie blisko pół wieku doświadczenia w najwyższych i najtrudniejszych górach świata, zwracają uwagę na to jak ważna jest aklimatyzacja. Dzięki niej ludzki organizm może przyzwyczaić się do funkcjonowania w warunkach małej ilości tlenu.
– Nasz organizm wyczuwa kiedy tlenu jest mniej i uruchamia procesy, które mają sobie z tym poradzić – tłumaczy dr Szymczak. – Zaczynamy samoczynnie szybciej oddychać, przez to dostarczamy więcej tlenu. Natomiast w szpiku kostnym powstaje więcej czerwonych krwinek, które są odpowiedzialne za transport tlenu do organów i komórek w ciele. Trzeba jednak dać sobie możliwość na przyzwyczajenie się do nowych warunków. Odpowiada za to aklimatyzacja, o której nie można zapominać wybierając się szczyty już powyżej 4 – 4,5 tysiąca metrów.
Książkowa aklimatyzacja przed wejściem na szczyty o wysokości 5 – 6 tys. metrów wygląda w następujący sposób:
– pierwsza noc na wysokości 2,5 tysiąca metrów,
– powyżej 2,5 tysiąca, różnica między kolejnymi noclegami powinna być wynosić nie więcej niż 300 – 500 m,
– co około 1000 metrów wysokości (czyli 2-3 dni) należy zrobić dzień przerwy,
– atak na szczyt powinien rozpoczynać się z miejsca nie niższego niż 1000 metrów od szczytu, z założeniem, że tego samego dnia schodzimy.
Im wyżej tym trudniej
Aklimatyzacja podczas wejść na siedmio i ośmiotysięczniki wygląda już inaczej. Główna zasada jaka podczas niej obowiązuje to: w nowym obozie nigdy nie śpimy tego samego dnia, w którym do niego dotrzemy. Oznacza, to że himalaiści najpierw wchodzą na nową wysokość, „dotykają” namiotu i schodzą z powrotem do bazy. Dopiero podczas kolejnego wyjścia z bazy śpią w kolejnym, wyższym obozie.
– Po nocy w ostatnim obozie, na wysokości nie niższej niż 1000 metrów poniżej szczytu mamy aklimatyzację – mówi dr Szymczak. – Schodzimy do bazy (na wysokości ok. 5000 metrów), odpoczywamy i czekamy na sprzyjającą pogodę. Sam atak na szczyt zajmuje około tygodnia, a wspinacze zatrzymują się na nocleg w każdym obozie.
Choroba wysokościowa jest ogromnym zagrożeniem głównie dla ludzi mało doświadczonych, którzy uważają, że mogą sobie odpuścić aklimatyzację i tym samym zaoszczędzić na czasie. Zdobycie szczytu może się w takich przypadkach zmienić w zupełnie inne, nawet tragiczne doświadczenie.
Jacek Jawień jest instruktorem ratownictwa górskiego i zawodowym ratownikiem w beskidzkiej Grupie Ochotniczego Pogotowia Ratowniczego. W Himalajach jest co roku od 20 lat. Brał udział w zimowych wejściach na K2, Nanga Parbat, Shisha Pangma, Mansalu oraz wyprawie poszukiwawczej na Broad Peak.
Dr n. med. Robert Szymczak: lekarz w teamie Forma Na Szczyt, specjalista medycyny ratunkowej, himalaista, zdobywca 3 ośmiotysięczników (Everest, Nanga Parbat, Dhaulagiri), lekarz wielu wypraw wysokogórskich w tym trzech narodowych wypraw zimowych na ośmiotysięczniki (Nanga Parbat, 2 x Broad Peak). Lekarz i szkoleniowiec kadry Himalaistów Narodowej Zimowej Wyprawy na K2. Lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, wykładowca w Katedrze Medycyny Ratunkowej na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym.