To nie jest rozmowa o pojedynczym wydarzeniu. To opowieść o kraju, w którym język bywa pułapką, a codzienność – testem lojalności. Krystyna Kurczab-Redlich w wywiadzie dla Interii kreśli obraz Rosji jako systemu, który przez lata uczył ludzi milczenia. I dziś zbiera tego efekty.
- Czytaj też: Karolina od Rolanda już z innym. Nie do wiary z kim ją przyłapali. Ludzie przecierali oczy
„Nie można bezkarnie przesłać mailem słowa wojna”. Jak wygląda życie pod kontrolą
Kurczab-Redlich mówi o świecie, w którym publiczne nazwanie konfliktu „wojną” ma konsekwencje. W jej ocenie w Rosji nie da się bezpiecznie powiedzieć, że nie popiera się wojny, a samo słownictwo zostało wprzęgnięte w aparat kontroli.
– Nie można bezkarnie przesłać mailem nawet słowa „wojna” zamiast „specjalna operacja wojskowa”, nie można się zająknąć, że nie popiera się wojny.
Dziennikarka wskazuje, że po rozpoczęciu agresji na Ukrainę wprowadzono przepisy, które mają karać za „fałszywe informacje” o użyciu sił zbrojnych. W rozmowie pada też konkret – groźba kary do 15 lat więzienia za przekaz sprzeczny z linią państwa.
Putin i „bańka” informacji. Dlaczego Kreml miał wierzyć w szybkie zwycięstwo
W wypowiedziach Kurczab-Redlich wraca motyw systemu autorytarnego, który filtruje złe wiadomości. Według niej Putin przez długi czas nie dopuszczał informacji sprzecznych z własną wizją, a pandemia dodatkowo ograniczyła jego kontakt ze światem.
- Polecamy również: Niebywałe co potwierdził Nawrocki. Cała Polska postawiona na równe nogi – wszyscy to słyszeli
Dziennikarka opowiada też o roli ludzi z otoczenia Kremla, którzy mieli dostarczać prezydentowi wygodnych narracji. Wskazuje m.in. na Wiktora Medwedczuka, przedstawionego jako „dostawca iluzji”. W tej logice Rosja miała wkroczyć do Ukrainy szybko, a opór miał się rozsypać.
Propaganda od żłobka do szkoły. „Toczka w toczkę”, tylko skuteczniej
Kurczab-Redlich mówi, że propaganda jest wtłaczana w rosyjskie życie od najmłodszych lat. Wspomina o szkołach kadetów, o programach szkolnych, o „Rozmowach o sprawach ważnych”, o budowaniu obrazu Ukrainy jako „odwiecznej części Rosji”. Pada też opis, że do szkół wprowadzono elementy przypominające podstawowe szkolenie wojskowe.
W jej relacji pojawia się również wątek weteranów wojennych, którzy mają spotykać się z dziećmi. A także informacja o ograniczaniu nauki języka angielskiego. W rozmowie pada sugestia, że to wszystko ma jeden cel – odciąć młodych ludzi od innej perspektywy.
„My pierietierpim”. Dlaczego bieda nie musi oznaczać buntu
Jedno z najmocniejszych zdań w tej rozmowie dotyczy społecznej odporności na cierpienie. Kurczab-Redlich mówi, że nawet jeśli ludziom zagląda w oczy bieda, masowy opór nie jest oczywistą reakcją. Wskazuje na rosyjskie powiedzenie, które – jak podkreśla – słychać dziś często.
– Nawet jeśli Rosjanom zagląda w oczy bieda, nie stawią masowo oporu. Jest takie rosyjskie powiedzenie: „my pierietierpim” (my wytrzymamy). Wykopiemy jakieś ziemniaki z działki i wytrwamy.
Jej diagnoza jest prosta. Protest jest niebezpieczny. A społeczeństwo obywatelskie – jak mówi – zostało „unicestwione” wcześniej. W tej konstrukcji lęk nie jest emocją. Jest nawykiem. Mechanizmem przetrwania.
Gospodarka „na wojnie”. Żołd, awans i motywacja, która ma cenę
Dziennikarka opisuje Rosję jako państwo, którego gospodarka coraz mocniej opiera się na wojnie. W rozmowie pojawia się obraz rosnących kosztów życia, drożejącego chleba, problemów w budownictwie i ograniczeń w dostępności części produktów.
Ważny wątek dotyczy żołdu i kontraktów. Kurczab-Redlich mówi o ogromnej różnicy między zarobkami cywilnymi a tym, co oferuje armia. W jej relacji to ma być magnes, zwłaszcza dla prowincji i regionów dotkniętych bezrobociem. Pada też gorzka uwaga o tym, że odszkodowania po śmierci żołnierza bywają dla rodzin realnym „awansiem”.
To fragment, który nie pozwala przejść obojętnie. Bo nie opowiada o liczbach. Opowiada o systemie, który potrafi kupować lojalność i milczenie.
„Prawda w telewizorze”. Jak działa wygodna wersja świata
Kurczab-Redlich tłumaczy, że część społeczeństwa wybiera prawdę „wygodną”, bo inna byłaby trudna do uniesienia. W rozmowie przywołuje własne doświadczenie z Moskwy, kiedy sąsiadka nie rozumiała potrzeby szukania faktów poza oficjalnym przekazem.
To jest sedno jej opowieści. Nie chodzi wyłącznie o strach przed państwem. Chodzi też o mechanizm psychologiczny. O odruch, by przyjąć wersję, która pozwala normalnie zasnąć.
„Strach jest chromosomem”. Tortury, donos i granica, której nie widać
W rozmowie wraca najmocniejsza diagnoza – strach jako element codzienności. Kurczab-Redlich mówi o donosach, o torturach, o tym, że represje nie są abstrakcją z wielkiej polityki. Są praktyką, która ma utrzymać społeczeństwo w ryzach.
– Strach jest immanentnym chromosomem Rosjanina.
To zdanie domyka całość. Bo jeśli lęk jest wpisany w system, a system uczy milczenia od dziecka, to „my wytrzymamy” przestaje być powiedzeniem. Staje się programem społecznym.
