Francuska himalaistka w rozmowie z agencją AFP rzuciła nowe światło na to, co działo się w ostatni weekend na Nanga Parbat. Porusza opis stanu Tomka Mackiewicza, ale i również chaos informacyjny, który zapanował.
Elisabeth Revol – jak już informowaliśmy – wróciła do Europy. Przebywa obecnie w szpitalu w miejscowości Sallanches, we francuskich Alpach. Tam trwa walka o to, aby nie straciła palców obu rąk oraz lewej stopy. Odmrożenia III i IV (najwyższego) stopnia nie rokują dobrze.
Himalaistka spotkała się w szpitalu z dziennikarzami francuskiej agencji prasowej – AFP. To jej pierwszy wywiad po tym, co się stało pod Nanga Parbat. Po raz pierwszy tak obszernie opowiedziała o stanie Tomka Mackiewicza i o samej akcji ratowniczej.
– Wymieniałam informacje, czekałam na wiadomości od ludzi organizujących pomoc – przyznała. – W pewnym momencie napisali mi, że mam zejść na poziom 6000 metrów n.p.m., a Tomka wezmą helikopterem później z poziomu 7200 m n.p.m. Ja tak nie zdecydowałam. To zostało mi narzucone.
Kiedy odczytała wiadomość, skierowała się w stronę Mackiewicza i mu powiedziała: – Posłuchaj, helikoptery przylecą późnym popołudniem. Ale ja muszę zejść niżej. Tak mi kazali. Czekaj tutaj proszę.
Revol zabezpieczyła, jak mogła najlepiej, swojego partnera, wysłała jego dokładną lokalizację GPS i rozpoczęła wędrówkę w dół. Mackiewicz – o ile usłyszał i zrozumiał, co mu powiedziała – żył z przeświadczeniem, że przyleci po niego helikopter. Wstrząsające!
Francuzka ze szczegółami opowiedziała również, kiedy rozpoczęły się ich problemy. Wchodząc na szczyt nie miała pojęcia, że coś jest nie tak. – Była 17:15, kiedy zdecydowaliśmy, że mimo już późnej pory, jednak zaatakujemy. Weszliśmy na Nangę mniej więcej 45 minut później, poczułam niesamowitą euforię, ale… – wspomniała. – Ona trwała tylko moment. Tomek powiedział mi: „nic nie widzę”. Zaczęliśmy schodzić z góry, jednak szło nam to bardzo ciężko. Tomek opierał się na mnie, nie mogliśmy poruszać się zbyt szybko.
Słowa Revol o tym, co się działo z organizmem polskiego wspinacza są przerażające. – W pewnym momencie nie mógł oddychać, zdjął z twarzy maskę zabezpieczającą przed niską temperaturą i zaczął na moich oczach zamarzać – przyznała. – Jego nos zrobił się po prostu biały. Tak samo ręce.
Para himalaistów nie była w stanie zejść do obozu. Dlatego postanowili schować się pod kopułą szczytową. Tutaj spędzili noc. O świcie, kiedy Revol mogła ocenić stan Mackiewicza, załamała się. – Z jego ust stale ciekła krew – stwierdziła.
Miał objawy ogólnego obrzęku, ostateczny etap choroby wysokościowej. Choroby, która kończy się śmiercią, jeżeli człowiek nie trafi bardzo szybko pod opiekę lekarza. Wtedy Revol zaalarmowała o problemach. Rozpoczęła się walka o zorganizowanie pomocy i walka z czasem.
Kiedy otrzymała decyzję, że ma schodzić (o której napisaliśmy na początku artykułu), tak zrobiła. Nie wzięła ze sobą ani śpiwora, ani namiotu. Była przekonana, że wkrótce przyjdzie pomoc. Wierzyła, iż wkrótce usłyszy helikopter. Okazało się jednak, że musi drugą noc spędzić na takiej wysokości. – Byłam bez sprzętu, bałam się jednak bardziej o Tomka, niż o siebie – powiedziała. – Zmęczenie mnie powoli zaczęło niszczyć. Miałam halucynacje. Pierwszy raz w życiu.
Wyobrażała sobie, że ktoś przyniósł jej gorącą herbatę i że w podziękowaniu za nią musi oddać buta. Trzymała więc stopę na przeraźliwym mrozie przez pięć godzin. Teraz może ją stracić. Lekarze walczą, aby nie trzeba było amputować. Kiedy zeszła na wysokość 6800 m n.p.m. postanowiła się nie ruszać. – W taki sposób chciałam zachować ciepło – wytłumaczyła.
Wkrótce dowiedziała się, że musi spędzić w tych dramatycznych warunkach trzecią noc. Postanowiła więc zejść do obozu, który był na wysokości 6300 m n.p.m. – Przeraziłam się, że mogę nie przeżyć – przyznała. – Sytuacja zaczęła być dramatyczna. Pomimo mokrych rękawiczek, przeraźliwego zimna, bardzo wolno schodziłam. To już była kwestia przetrwania.
Revol – tak twierdzi – nie odczytała już wiadomości, że „dwóch Polaków” (Adam Bielecki i Denis Urubko – przyp. red.) będzie ją ratować. Nie wiedziała, że akcja jednak się rozpoczęła. Dlatego, kiedy zobaczyła dwie „czołówki” (lampki zapięte na głowach ratowników – przyp. red.), to zaczęła krzyczeć. – Wielkie emocje mną wtedy targały – mówiła dziennikarzowi z wyraźnie łamiącym się głosem.
Oczywiście w tym miejscu warto przypomnieć, że oprócz Bieleckiego i Urubko w akcji ratowniczej uczestniczyli jeszcze Piotr Tomala i Jarosław Botor.
Na zakończenie rozmowy Revol zaznaczyła, że teraz dla niej najważniejsze jest uniknięcie amputacji, odzyskanie zdrowia i… – Chciałabym się spotkać z dziećmi Tomka – powiedziała ze łzami w oczach.
Przypomnijmy, że wyprawa na ośmiotysięcznik Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) była drugą wspólną próbą zdobycia szczytu przez Revol i Mackiewicza. Francusko-polska para himalaistów zrealizowała cel, ale podczas zejścia rozpoczął się dramat. W czwartek (25.01.) późnym wieczorem pojawiły się pierwsze informacje o problemach. W sobotę (27.01.) helikopter przetransportował spod K2 4-osobową ekipę ratowniczą (Bielecki, Urubko, Tomala i Botor), która uratowała Francuzkę. Warunki pogodowe nie pozwoliły jednak na kontynuowanie poszukiwań Mackiewicza.