Choć – jak wynika z majowego sondażu dla se.pl i NOWA TV – aż 65% Polaków jest zdecydowanie przeciw wprowadzeniu euro w Polsce, to Bruksela nie dba o to i zapowiada, że już wkrótce wszystkie kraje Unii mają przyjąć wspólną walutę.
Instytucje europejskie zarzucają wszystkim, którzy nie są im posłuszni (w tym Polsce), łamanie zasad demokracji. Brukselscy dygnitarze uważają swoje gmachy za mekki wolności i demokracji właśnie.
Tymczasem znów chcą zmuszać słabsze kraje Unii Europejskiej do czegoś, czego ani rządy tych państw, ani obywatele – nie chcą.
Najpierw uchodźcy, później ingerowanie w wewnętrzną politykę i i grożenie sankcjami, a teraz coś, co już od lat wydawało się nieuchronne – euro. Jak dowiedzieliśmy się podczas środowego orędzia wygłoszonego w Strasburgu, absolutnym priorytetem szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckera jest „reforma strefy euro”.
– To nie oznacza Europy różnych prędkości, bo wszystkie kraje Unii powinny przystąpić do eurolandu – tłumaczy ideę doradca Junckera.
On sam przekonywał w Strasburgu, że unijnym standardem powinny być „praworządność, przynależność do euro i do unii bankowej” (obecnie Polska nie spełnia żadnego z tych kryteriów).
Juncker zapowiedział stworzenie unijnych narzędzi (w tym finansowych), które pomogą wciągnać kraje UE spoza eurolandu (chodzi m.in. o Polskę, Węgry, Szwecję) do strefy wspólnej waluty.
Kolejny pomysł, który się pojawił i ma zmusić oporne kraje do wejścia do strefy euro to „gospodarka eurlandu”, czyli stworzenie osobnej europejskiej gospodarki, w ramach której działałyby tylko kraje ze strefy euro.
Realizacja tego pomysłu oznaczałaby całkowite wykluczenie państw Europy środkowo-wschodniej z unijnego rynku. Pewne jest, że Bruksela łatwo nie odpuści i będzie chciała rychło zmusić m.in.
Polskę do spełnienia deklaracji sprzed 13 lat – jest nią zmiana waluty na euro.
Wiele wskazuje na to, że unijne instytucje będą w tej sprawie naciskać jeszcze mocniej, niż w sprawie uchodźców czy reformy sądownictwa w naszym kraju, którą chcą za wszelką cenę zablokować.