Gen. Ben Hodges, były dowódca US Army Europe, nie zostawił wątpliwości. W rozmowie o możliwej agresji Rosji na państwo NATO wskazał, że reakcja Sojuszu byłaby natychmiastowa i druzgocąca. „Po kilku godzinach nie byłoby Królewca, a uderzenia objęłyby także kluczowe obiekty wojskowe” – stwierdził.
Napięcie jak za zimnej wojny
Europa żyje dziś w cieniu wojny w Ukrainie, prowokacji hybrydowych i incydentów w przestrzeni powietrznej. Wschodnia flanka NATO wzmacnia obronę, a opinia publiczna coraz częściej zadaje pytanie: co, jeśli Kreml spróbuje pójść krok dalej. Ta niepewność nadaje wagę słowom Hodgesa.
„Zostałaby zniszczona przez siły powietrzne NATO i wojska lądowe”
Były dowódca amerykańskich sił lądowych w Europie mówi o scenariuszu wprost: gdyby Rosja uderzyła w 2025 roku na Polskę tak, jak na Ukrainę, spotkałaby się z błyskawiczną odpowiedzią całego Sojuszu. Przewaga lotnicza, zintegrowane dowodzenie i mobilność wojsk lądowych miałyby rozstrzygnąć starcie bardzo szybko.
„Gdyby Rosja zaatakowała Polskę w 2025 roku w taki sposób, w jaki zaatakowała Ukrainę, zostałaby zniszczona przez siły powietrzne NATO i wojska lądowe.”
To mocne słowa, ale stoją za nimi konkretne założenia: wspólne plany obronne, gotowość do działania na mocy art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego i realna interoperacyjność sił.
- Zobacz także: Widzowie „Nasz nowy dom” go uwielbiali. Nagle zniknął. Przerażająca prawda wyszła na jaw
Najmocniejszy punkt: Królewiec i czarne scenariusze dla Kremla
Hodges podkreśla, że obwód kaliningradzki byłby jednym z pierwszych celów neutralizacji. W jego ocenie „po kilku godzinach nie byłoby Królewca” jako zaplecza militarnego, a uderzenia objęłyby również newralgiczne obiekty na Krymie, w tym w rejonie Sewastopola. Przekaz jest jasny – to nie byłaby Ukraina 2.0, tylko pełnoskalowa odpowiedź Sojuszu, bez wielomiesięcznego „czekania na rozwój sytuacji”.
Dlaczego dziś to brzmiałoby inaczej niż w 2014 roku
Generał przypomina, że Zachód przez lata hamował się strachem przed eskalacją nuklearną i uzależnieniem od rosyjskich surowców. Dziś układ sił jest inny. Europejskie armie zwiększają wydatki, skracają łańcuchy dostaw zbrojeniowych, a społeczeństwa są znacznie mniej skłonne do „business as usual” z Kremlem. Efekt – mniej wahania, więcej gotowości do działania, jeśli padnie cios w kraj NATO.
Co to oznacza dla Polski
W praktyce taki przekaz to więcej niż analiza. To sygnał odstraszania. Dla Polski oznacza utrzymanie wysokiej gotowości, dalsze wzmacnianie obrony powietrznej, logistyki i zdolności przyjęcia wsparcia sojuszniczego. Dla społeczeństwa – świadomość, że ewentualna agresja uruchamia automatyczne mechanizmy obronne całego Sojuszu, a nie „polską samotną walkę”.
