Szok! To się dzieje na firmowych wigiliach! Pracownicy korporacji ujawniają szczegóły

Idą święta i świąteczne imprezy firmowe. Uwielbiam te spotkania, bo mogę się po nich nasłuchać najbardziej żenujących historii roku. Śledzik, pierożek i „coś mocniejszego” wyzwalają w nas pierwotne instynkty. Tańce na stole, zwierzenia, flirty. A następnego dnia wstyd. Oto cała prawda o służbowych wigiliach.

Wymiociny na schodach

Pamiętam taką jedną akcję jeszcze z poprzedniej firmy. Impreza świąteczna była w biurze. Zarząd załatwił hektolitry alkoholu wszelkiej maści. I skończyło się tak, jak się skończyło. Nie dość, że jedna z dziewczyn na kierowniczym stanowisku, na co dzień przykładna żona i matka, zaczęła rozbierać się na parkiecie, to impreza skończyła się o 5 nad ranem. Kiedy następnego dnia przyszliśmy skacowani do pracy, powitały nas czyjeś wymiociny na schodach. Wesołych świąt, nie ma co.

Nie ja jedna mam takie wspomnienia. O historie, które najbardziej zapadły im w pamięć, zapytałam kilka osób pracujących w różnych branżach i firmach. Większość z nich pamięta dokładnie to samo. Czyli niewiele. A jeśli już, to w ich wspomnieniach dominuje jedno: żenada.

– Oczywiście mnóstwo alkoholu. Większość z nas była w stanie wskazującym na znaczne spożycie. Niewiele osób się hamowało, wszyscy świetnie się bawili i było w porządku. Do tego stopnia, że impreza przeniosła się do klubu – opowiada mi Arek, księgowy, który pracował w jednej z największych korporacji w Warszawie. – Na parkiecie nie było już granic. Macanki, jednoznaczne propozycje. Nikt nie przejmował się tym, co wypada, a co nie. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby później kilka „par” wróciło razem do domu kontynuować zabawę – dodaje.

Tak się „zintegrował”, że zostałam rozwódką

Podobne zdanie ma Anita, pracująca w telekomunikacji 32-latka. – Mój mąż tak się…

>>>CZYTAJ DALEJ<<<