Role się odwróciły. Tym razem to strona polska postawi brukselskich dygnitarzy przed wymiarem sprawiedliwości. Władze naszego kraju powinny powiedzieć dość niejasnym interesom i – o ironio – brakowi europejskiej solidarności.
Kiedyś Donald Tusk mówił o „interesie europejskim”. Zaznaczał przy tym, że – jako Polacy – powinniśmy poświęcić własne interesy na rzecz interesów UE. Szkoda tylko, że miałoby to działać w jedną stronę.
Miarka się przebrała. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) wystąpiło na drogę prawną przeciw Komisji Europejskiej, zaskarżając do sądu Unii Europejskiej jej decyzję dotyczącą ugody z Gazpromem.
W maju KE przedstawiła decyzję o całkowitym zatwierdzeniu ugody z Gazpromem ws. nadużywania przez rosyjski koncern pozycji w Europie Środkowej i Wschodniej. Gazprom uniknie zatem kar za monopolistyczne praktyki. Gdy zestawimy to ze skandalicznym postępowaniem Niemiec w kontekście Nord Stream 2, rysuje nam się przerażający obraz „solidarności” w ramach UE.
Taka decyzja była konsekwencją wystosowanych w 2015 roku przez Komisję Europejską zastrzeżeń wobec działań rosyjskiego monopolisty. Komisja przedstawiła w nich wstępną ocenę, zgodnie z którą Gazprom naruszył unijne zasady ochrony konkurencji, realizując strategię podziału rynków gazu wzdłuż granic ośmiu państw członkowskich. Chodziło o Bułgarię, Estonię, Litwę, Łotwę, Polskę, Czechy, Słowację i Węgry.
Już kilka miesięcy temu prezydent USA Donald Trump deklarował wsparcie dla Polski w gazowniczej walce. Niemcy ewidentnie dogadali się z Rosją, a na co dzień wykrzykują puste slogany o wspólnym interesie Unii. A Polska i USA zdecydowanie sprzeciwiają się hipokryzji Angeli Merkel i cwaniactwu Kremla.