Kochała ich cała Polska! W ułamku sekundy ich świat runął. Przeszli przez piekło

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Ani nawet od drugiego… Zaczęło się od przyjaźni i wspólnej pasji. I trwa do dziś, mimo przykrych wydarzeń, które niespodziewanie zakończyły ich kariery.

Poznali się w 1956 roku we wrocławskim zoo na praktykach studenckich. Kiedy go pierwszy raz zobaczyła… poprosiła, by posadził lilie wodne. Nie był zadowolony, bo aby to zrobić, musiał brodzić w błocie. Wypełnił polecenie i… dobrze ją sobie zapamiętał. Po skończeniu praktyk wrócili na swoje uczelnie – ona do Olsztyna, on do Krakowa. Kiedy później okazało się, że w zoo są wolne etaty, znów trafili do Wrocławia. Mieli mieszkania służbowe obok siebie i nadal byli zbyt zajęci opieką nad zwierzętami, by się zauważyć.

Ona twierdzi, że w tamtym czasie nie spieszyła się z wychodzeniem za mąż, a on – że w ogóle nie miał zamiaru się żenić. Nadszedł jednak moment, że nie mogli już dłużej być na siebie obojętni! Po latach z uśmiechem wspominają pierwsze randki, podczas których obserwowali lisy chowające się po krzakach. I wyprawę na motorze na Dolny Śląsk, na którą zabrali ze sobą… dwa malutkie tygryski, którymi nie miał się kto zaopiekować. Zwierzaki zaopatrzone w butelki z mleczkiem siedziały w sakwach po obu stronach motoru.

Nawet mówiąc o ślubie, państwo Gucwińscy wracają do wspomnień o zagubionym rannym jelonku, który chował się w ogródkach działkowych. Pojechali, by go złapać, opatrzyć i wypuścić na wolność. Ledwie żywi ze zmęczenia po tej wyprawie, w czerwcu 1962 roku przysięgali sobie miłość aż do końca swych dni.

Polacy ich kochali
– Antoni zaimponował mi, bo był pracowity, zorganizowany, pełen pasji – wspomina Hanna w rozmowach z dziennikarzami. On twierdzi, że zachwycił się jej długimi, czarnymi włosami i wesołym usposobieniem. Od początku pracy zawodowej, czyli przez 50 lat, byli razem w tym samym miejscu.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Pełnili funkcje dyrektorskie we wrocławskim zoo, pisali książki, publikacje naukowe, a od stycznia 1971 roku razem prowadzili program „Z kamerą wśród zwierząt”, w którym przybliżali widzom zwyczaje swoich podopiecznych. Utrzymywał się on na ekranie przez 32 lata i miał ponad tysiąc odcinków. Cieszył się ogromną popularnością, a oni sami uznaniem.

Otrzymali wiele nagród, m.in. Złoty Krzyż Zasługi, Order Uśmiechu, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. W 2001 roku Hanna Gucwińska została posłanką na Sejm z listy SLD-UP. Pracowała w komisji ochrony środowiska. Walczyła m.in. o to, by zabronić eksperymentów na zwierzętach. – Tylko dwa razy w życiu zostaliśmy rozdzieleni – wspominała później. – Raz, jak pojechałam na sześciotygodniowy staż do Amsterdamu, drugi, jak dostałam się do Sejmu. To był ciężki czas. Antoni chorował…

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Oskarżenia były niszczące
Najgorsze miało dopiero nadejść. W 2006 roku, na kilka miesięcy przed planowanym przejściem na emeryturę, Antoni Gucwiński został oskarżony o znęcanie się nad zwierzętami. Chodziło o misia Mago, który przebywał w zbyt ciasnym pomieszczeniu, bez wybiegu… Nie było jednak szans na inne warunki.

Czy sytuacja była efektem politycznej intrygi? Możliwe, ale sąd uznał Gucwińskiego winnym, choć odstąpił od wymierzania kary. Faktem jest, że małżeństwo z dnia na dzień straciło pracę i swoje służbowe mieszkanie w ogrodzie zoologicznym. Z zoo, które było całym ich życiem, odchodzili w niesławie, z poczuciem ogromnego żalu i porażki…

– Oskarżyli tylko męża, ale to bez znaczenia, przecież my zawsze wszystko robiliśmy razem – komentowała to wówczas pani Hanna.

Dziś mają siebie
Ogród był ich domem, zwierzęta traktowali jak dzieci, bo własnych się nie doczekali. Wychowali za to setki, jeśli nie tysiące tygrysków, lampartów, jeżyków i innych czworonożnych maleństw. Po skandalu z 2006 roku wyprowadzili się do domu, który budowali nieopodal ogrodu. Tam zamieszkali z całym swoim domowym zwierzyńcem: papugami, psami, kotami, szynszylami, gawronem, sowami…

Trudno zliczyć dokładnie, bo na ich dobre serce zawsze mogła liczyć każda ranna czy opuszczona istota, którą bez wahania przygarniali. Dbają o podopiecznych, jak tylko mogą, choć wiadomo, że kiedy ma się 85 lat, czasami bywa ciężko… Ludzie na ulicy nadal ich rozpoznają i traktują z sympatią. Jednak oni stracili zaufanie do obcych. Pilnie strzegą prywatności i cieszą się, że mają siebie. Na dobre i na złe.

Zobacz również:

https://www.youtube.com/watch?v=X6x0yX4HrJQ&t=