Indyjski maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji uratował tysiąc polskich sierot, które podczas II wojny światowej trafiły do sierocińców w ZSRR. Ich rodzice zginęli lub zostali deportowani w głąb Związku Radzieckiego, gdzie zmuszano ich do niewolniczej pracy. Hinduski władca wybudował dla sierot wioskę i zadbał, aby niczego im nie brakowało. Poprosił także swoich małych gości, by zwracały się do niego „ojcze”.
Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji był indyjskim dyplomatą oraz władcą indyjskiego księstwa Nawanagaru. W latach 20. podczas pobytu w Szwajcarii poznał kompozytora Ignacego Paderewskiego. Polski mąż stanu wywarł na nim wielkie wrażenie. Ich wspólne rozmowy sprawiły, że władca zaczął się żywo interesować naszym krajem, a w późniejszych latach został wielkim sprzymierzeńcem Polski. Gdy dowiedział się o planie ratowania polskich sierot, które po wojnie wywieziono do sowieckich sierocińców, zaoferował gen. Władysławowi Sikorskiemu swoją pomoc.
– Głęboko wzruszony, przejęty cierpieniami polskiego narodu, a szczególnie losem tych, których dzieciństwo i młodość upływa w tragicznych warunkach najokropniejszej z wojen, pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaofiarowałem więc im gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej (…). Przejęty jestem cierpieniami polskiego narodu, walczącego tak nieugięcie przeciw przemocy, który wydał z siebie tak wspaniałych synów – tak arystokrata tłumaczył swoją decyzję.
W pobliżu swojej posiadłości w Balachadi, nakazał wybudowanie kilkudziesięciu nowych budynków oraz postawienie masztu z polską flagą. Namówił także innych maharadżów by wzięli z niego przykład i także przyjęli do siebie polskie sieroty.
Dzieci przyjechały do Indii w 1942 roku. Wcześniej przebywały w przejściowym sierocińcu Aszchabadzie na terenie Iranu, gdzie zwożono sieroty z całego ZSRR. Jam Saheb osobiście przywitał swoich gości i poprosił aby zwracali się do niego „ojcze”.
Oprócz wsparcia finansowego dbał o ich dobre samopoczucie. Za dobre wyniki w nauce, w nagrodę zapraszał je do pałacu i obdarowywał słodyczami. Przychodził także czytać dzieciom „Chłopów” Reymonta w angielskim przekładzie. Jak relacjonował Wiesław Stypuła, który był jednym z mieszkańców wioski, miejsce to było „oazą ciepła i wielkiej serdeczności”. Jak podaje portal polska-azja.pl, Stypuła należał do grupy dzieci, które indyjski władca adoptował. Zrobił to ponieważ nie miały one opiekunów prawnych, ani rodziców, a po zakończeniu wojny, komuniści zażądali ich powrotu do kraju.
Dzięki staraniom Jama Sheby w Valivade, niedaleko Kolhapur, powstała także polska osada dla uchodźców. W wiosce oprócz budynków mieszkalnych postawiono kino, szkołę teatr oraz sklepy. Wszystkie zabudowania przypominały pod względem architektonicznym budynki w Polsce. To właśnie tam w 1946 roku trafili ostatni mieszkańcy dziecięcego obozu. Maharadża osobiście odprowadził dzieci do pociągu, każde wyściskał, a podczas pożegnania ukradkiem ocierał łzy. Nigdy się już nimi nie spotkał. Władca zmarł w 1966 roku.
1948 roku później wszyscy Polacy wyjechali z Indii. Część wróciła do kraju, a niektórzy dołączyli do swoich rodzin na obczyźnie m.in. Wielkiej Brytanii.
Do dziś żyje około 100 dzieci maharadży. Część z nich – tj. Wiesław Stypuła od lat działa na rzecz upamiętnienia władcy. Z okazji stulecia uzyskania niepodległości przez Polskę, niektórzy z nich wezmą udział w uroczystości, którą organizuje w Indiach ambasador Adam Burakowski.