Jarosław Botor, jeden z członków grupy ratowniczej z Nanga Parbat, ujawnił nieznane do tej pory, wstrząsające szczegóły akcji ratunkowej. Himalaista mówi między innymi o tym jak byli przygotowani, a także o tym, co zastali na miejscu.
Od akcji ratunkowej na Nanga Parbat minął już ponad tydzień. Polscy himalaiści przelecieli spod K2 i rozpoczęli misję ratunkową Elizabeth Revol i Tomasza Mackiewicza.
Odebrano nas z bazy, na dwa śmigłowce, cztery osoby plus sprzęt. Ten sprzęt to głównie butle z tlenem. Liczyliśmy się z tym, że jeśli pogoda się załamie, będziemy zmuszeni założyć tam obóz. Liczyliśmy się i z tym, że Tomek nie będzie w stanie sam schodzić, a Elisabeth też była w takim stanie, że nie byliśmy pewni, czy da sobie radę. Mieliśmy przygotowany tlen, żeby Tomka na przykład przez trzy dni pod tym tlenem trzymać. Mieliśmy przygotowany sprzęt biwakowy, jedzenie, wszystko dla sześciu osób. Cały ten sprzęt zapakowaliśmy do helikopterów i polecieliśmy do Skardu – opowiada Botor.
Wiedzieliśmy, że jest na wysokości 6200, 6300 m n.p.m. Dogadaliśmy się z pilotami, pod śmigłowiec zamontowano specjalny hak, certyfikowany. Wyrzucono nas o 16.30, może 17, zrobiło się już szaro i piloci nie podjęli się tego zadania. Zdesantowali nas i odlecieli. Automatycznie przełożyło się to na to, że Denis z Adamem poszli do góry, by jak najszybciej dotrzeć do Elisabeth. A my założyliśmy obóz i cały czas byliśmy z nimi w kontakcie telefonicznym – dodaje.
Dalej Botor mówi już o tym, kiedy Bielecki i Urubko dotarli do Revol: Około 2 dostaliśmy od nich informację, że znaleźli Elisabeth. Euforia. Baliśmy się, że będzie miała chorobę wysokościową, a ona dosyć dobrze współpracowała. Miała jednak poważne odmrożenia i tam, gdzie było bardzo stromo i trzeba było używać rąk, chłopcy musieli ją opuszczać.
Botor podkreśla, że akcja ratunkowa po Mackiewicza została zawieszona ze względu na fatalny stan zdrowia Revol. Francuzka zostawiona sama mogłaby nie przeżyć nocy. Gdyby Elisabeth dała radę sama schodzić, być może udałoby się zmierzać w stronę Tomka, choć było to obarczone dużym ryzykiem. Cały czas mieliśmy kontakt radiowy z Adamem i Denisem. Adama prosiłem, by nagrał dokładnie to, co Elisabeth powie o stanie Tomka – tłumaczy.
Powiedziała, że miał odmrożone ręce, odmrożone nogi, odmrożoną twarz. Nie współpracował z nią. Prawdopodobnie doszło do obrzęku mózgu, a może nawet płuc, bo leciała mu z ust krwawa wydzielina. Byliśmy przekonani, że musimy się skupić na tym, kto w tym momencie ma szanse na przeżycie – relacjonuje Botor.
Wiedzieliśmy, że jeśli zostawimy Elisabeth, to ona może tej nocy nie przeżyć. I tak była bardzo dzielna. Jest bardzo dzielnym wspinaczem, bardzo dzielną kobietą, bardzo dzielnym człowiekiem – dodaje.