Brajan Chlebowski zginął ratując innych. 7-latek ocalił życie swojemu ojcu oraz sąsiadom z bloku przy ul. Dowborczyków w Łodzi. Kiedy zauważył, że w jego domu wybuchł pożar, wezwał straż pożarną. Chociaż do tej tragedii doszło 13 lat temu to pamięć o Brajanie jest wciąż żywa, m.in. dlatego, że po śmierci syna rodzice przekazali jego narządy potrzebującym dzieciom
5 lutego 2005 roku w mieszkaniu Brajana Chlebowskiego przy ul. Dowborczyków w Łodzi, wybuchł pożar. Płomienie jako pierwszy zauważył 7-latek. Tego dnia był w domu z chorym na cukrzycę ojcem. Matka chłopca Beata pracowała do późna w szwalni.
Początkowo sądzono, że ojciec Brajana zasłabł, dlatego nie zauważył pożaru. Śledztwo prokuratorskie wykazało jednak, że mężczyzna posłał synka do łóżka i urządził w domu libację alkoholową. To on zaprószył również ogień, wrzucił bowiem do śmieci niedopałek papierosa.
Kiedy Brajan się przebudził, mieszkanie wypełniał już dym. Chłopiec bez chwili zastanowienia wykręcił numer straży pożarnej i poinformował, co się stało. Nagranie rozmowy do dzisiaj znajduje się w serwisie YouTube.
– Pali się u mnie! – krzyczy dziecko.
– Gdzie? – pyta strażak
– Niech pan przyjeżdża!
– A gdzie? Podaj adres!
– Na Dowborczyków. Pali się nasze mieszkanie! (…) – w tym momencie Brajan zaczyna kaszleć, a słuchawkę odbiera ojciec. Jego głos jest niewyraźny, dusi się i przekonuje, że sytuacja jest pod kontrolą. Dyspozytor nie wierzy i dopytuje o adres, który mężczyzna w końcu podaje. Chwilę potem na miejscu zjawia się straż pożarna.
Starszy aspirant Karol Krupski w rozmowie z „Przeglądem” relacjonował, że gdy strażacy weszli do środka, ojciec Brajana leżał w przedpokoju przy drzwiach, a dziecko w głębi mieszkania – Po dzieciaka nie wrócić? Nie wziąć pod pachę? – zastanawiał się strażak.
Trzy dni później Brajan zmarł na skutek zatrucia tlenkiem węgla. Po śmierci jego narządy zostały przekazane do przeszczepu. Dzięki temu Brajan uratował życie kolejnym osobom. Jego nerki i wątroba trafiły do trojga ciężko chorych pacjentów.
Na pogrzeb chłopca przybyły tłumy. Mały bohater został pochowany z największymi honorami – „Strażacy na atłasowej poduszce nieśli na pogrzebie Medal Za Ofiarność i Odwagę od prezydenta. Na górze kwiatów leżał przyprószony śniegiem policyjny miś” – czytamy w reportażu Edyty Gietki dla „Przeglądu”. Nieco później władze Łodzi imieniem małego bohatera nazwały plac zabaw w zoo.