Skojarzenia z Grecją: słońce, błękit morza, świetna kuchnia i rajskie wyspy. Prawie każda z nich to wymarzone miejsce na urlop jak z pocztówki. Z jednym wyjątkiem.
W miasteczku Agios Nikolaos na Krecie życie toczy się typowo wakacyjnym trybem. Tarasy kafejek wypełnia wesoły gwar, w sklepikach z pamiątkami trwa zawzięte targowanie, nad morzem snują się beztroscy spacerowicze.
Większość z przebywających w tej urokliwej scenerii turystów nie wie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu tuż obok rozgrywał się ludzki dramat. Spinalonga, maleńka wysepka położona 20 km od wybrzeży Krety, przez ponad 50 lat stanowiła miejsce zesłania dla chorych na trąd.
Ten spokojny, urokliwy zakątek dla wielu ludzi zmienił się w piekło, z którego nie dało się wyjść żywym.
Spinalonga była kiedyś półwyspem, od Krety oddzieliło ją prawdopodobnie trzęsienie ziemi.
Od tamtej pory losy wyspy zaczęły się toczyć własnym torem, tak jakby niespokojny los był jej przeznaczony. W 1579 r. Wenecjanie zbudowali tam fortecę, która miała chronić zatokę Mirabello przed piratami.
W 1715 r. wyspa stała się ostatnim punktem oporu Greków, kiedy Turcy podbili Kretę. W 1903 r. na terenie opuszczonej fortecy utworzono leprozorium – odosobnioną osadę dla chorych na trąd, która funkcjonowała do 1957 r. jako ostatnie takie miejsce w Europie. W czasie II wojny światowej Kretę zdobyli Niemcy, ale nie tknęli Spinalongi, obawiając się zarazy.
Dla mieszkańców wyspy była to jednak marna pociecha. Wstrzymano wizyty lekarzy i dostawy żywności, brakowało wody.
Okupanci strzegli wyspy z oddalenia i strzelali do wszystkich, którzy próbując ratować się od śmierci głodowej próbowali uciekać wpław lub na łodziach.
Na Spinalongę można się dostać przyjemnym i krótkim rejsem z Agios Nikolaos. Łódź sunie po turkusowych wodach zatoki, Grecy z załogi wesoło pogwizdują. Tylko łopoczące na horyzoncie czarne flagi psują ten sielankowy obrazek.
One i wielki, lśniący w słońcu krzyż, przypominają o tym, co działo się tu całkiem niedawno.
Łódź dobija do nabrzeża i zostawia nas na betonowym nabrzeżu. Przypłynie po nas za kilka godzin. Zaczynam czuć się nieswojo. Wokół nieznośna cisza, przerywana tylko brzęczeniem owadów w zaroślach. Po dawnej kolonii trędowatych zostały dziś opuszczone zabudowania, przypominające małe miasteczko.
Są mieszkania, warsztaty i sklepiki, część z nich jest otwarta, wewnątrz urządzono wystawy archiwalnych zdjęć i codziennych przedmiotów. To wszystko stwarza pozory normalności.
W kolonii osiedlono kilkuset trędowatych z Krety i całej Grecji, na ich utrzymanie łożyło państwo. Tę nietypową społeczność tworzyli zarówno ludzie prości, jak i wykształceni. Trąd rozwija się długo, można z nim żyć latami.
Z czasem mieszkańcy zorganizowali sobie namiastkę życia, jakie znali wcześniej, przed chorobą. Mogli uczestniczyć w nabożeństwach w kościele, spotykali się w kafenionach. Podobno zawierali nawet małżeństwa. Jeśli rodziły się z nich zdrowe dzieci, zabierano je na Kretę i oddawano na wychowanie rodzinie.
Rodzice nie liczyli na to, że kiedykolwiek do nich dołączą.
Wyspę czasami odwiedzali zdrowi – lekarze, dostawcy żywności i towarów, a także okoliczni rzemieślnicy wykonujący najpilniejsze prace.
Oczywiście za wysoką opłatą, inaczej nikt nie ryzykowałby zdrowiem. Po dopłynięciu na wyspę przechodziło się przez kamienną bramę, zwaną podobno „Bramą Dantego”. Przed odpłynięciem należało poddać się obowiązkowemu odkażaniu za pomocą octu.
Dezynfekowano także pieniądze, którymi chorzy płacili za usługi i towary.
Nadzieja dla mieszkańców pojawiła się w latach 30. XX wieku, kiedy odkryto lekarstwo na trąd. Na chętnych przeprowadzano pierwsze badania z użyciem nowego leku. A potem przyszła wojna. W jej czasie na Spinalongę zaczęły trafiać paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża.
W chwilach największego kryzysu mieszkańcy Krety próbowali je odkupować od chorych, nie bacząc na zarazę. Podobno z powodu nędzy niektórzy zdrowi płynęli na wyspę, by zarazić się trądem i żyć tam, gdzie dociera jedzenie. Leprozorium zamknięto w 1957 roku. Ostatnia osoba opuściła Spinalongę pięć lat później. Był to ksiądz, który pozostał, aby pielęgnować pamięć o zmarłych. Od tamtej pory wyspa pozostaje niezamieszkała.