To może być dla Niemiec najbardziej burzliwy okres ostatnich dziesięcioleci. Wszystko wskazuje na to, że Angela Merkel otworzyła puszkę Pandory, przez swój niewyparzony język zachodząc za skórę setkom tysięcy przedstawicieli ludności napływowej.
Angela Merkel może nie na żarty pożałować swoich słów. Chciała tylko pouczyć kolejnego przywódcę suwerennego państwa, a wzbudziła wielkie emocje wśród blisko 4 milionów Turków, którzy obecnie zamieszkują jej kraj.
Merkel ostro skrytykowała Turcję i rządy prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. Choć niemiecka kanclerz zarzuca prezydentowi Turcji zmierzanie do dyktatury oraz łamanie zasad praworządności, to turecki przywódca cieszy się w swoim kraju poparciem znacznie przewyższającym 50 procent.
– Rozwój wydarzeń w Turcji jest wysoce niepokojący. Turcja w szybkim tempie coraz bardziej schodzi z drogi praworządności – powiedziała Merkel. Mało tego – jak poinformowała kanclerz, poprosiła Estonię, która obecnie przewodzi Unii Europejskiej, o odstąpienie od negocjacji z Ankarą ws. unii celnej. Kanclerz RFN zaatakowała zatem nie tylko prezydent Turcji, ale i tureckie interesy na kontynencie. To już otwarta wojna dyplomatyczna na linii Berlin-Ankara.
O tym, jak silny wpływ na Turków zamieszkujących Europę ma Recep Tayyip Erdoğan, przekonaliśmy się już kilkakrotnie w ostatnim czasie. Gdy w kwietniu organizował referendum ws. zmian ustrojowych w Turcji, w wielu miastach Niemiec czy Holandii organizowane były ogromne marsze poparcia dla jego pomysłu, będące elementem kampanii.
Z kolei w marcu na ulicach holenderskiego Rotterdamu, a później w innych miastach, doszło do zamieszek. Zaczęło się przed tureckim konsulatem. Był to efekt zaostrzenia stosunków na linii Turcja-Holandia. Turecka minister nie została wtedy wpuszczona do konsulatu. Na ulice wyszły dziesiątki tysięcy rozwścieczonych Turków, dumnie machających narodowymi flagami z gwiazdą i półksiężycem. Podkreślmy, że w Holandii rodaków Erdoğana jest „zaledwie” kilkaset tys., w Niemczech – już blisko 4 miliony.