
Krystyna Janda to postać, która od dekad fascynuje publiczność – nie tylko swoim talentem, ale też niezwykłą osobowością i szczerością, z jaką mówi o życiu. Tym razem aktorka podzieliła się historią, która poruszyła wielu jej fanów. W rozmowie z Maciejem Orłosiem w programie „Daję słowo” opowiedziała o tajemniczych zdarzeniach, które od lat mają miejsce w jej zabytkowej willi w Milanówku.
Willa z historią i duszą
Janda mieszka w willi „Zacisze” od niemal czterdziestu lat. Budynek powstał w latach 20. XX wieku i od początku otaczała go aura niezwykłości. Dom został zbudowany przez Stanisława Gruszczyńskiego, słynnego śpiewaka operowego, który – jak zdradziła aktorka – zmarł właśnie w tej posiadłości.
„Zbudował ten dom nadzwyczajnie, ale zaczął tracić głos… Bardzo się to tragicznie skończyło, bo on zmarł w Milanówku, zapomniany, na takiej kupie węgla” – mówiła Krystyna Janda.
Podczas II wojny światowej willa pełniła funkcję szpitala powstańczego i składu broni, a ślady tamtych wydarzeń są w niej widoczne do dziś. Aktorka przyznała, że wielu rannych zmarło właśnie w pomieszczeniach, które dziś stanowią część jej rodzinnego domu.
- Zobacz również: Kaczyński zaatakował Tuska: „Oderwany od rzeczywistości”
„Koleje losu samego domu są dramatyczne (…). To groby ludzi, którzy umarli w mojej — dziś — sypialni. Wtedy była to sala szpitalna, gdzie leżeli najciężej ranni. Zdarzyło się i nam, naszej rodzinie tutaj, kilka rzeczy znaczących i prawie niemożliwych, z pogranicza guseł, czarów i zabobonów, ale niewątpliwie coś w tym domu, miejscu jest. W tych murach coś trwa” – pisała na swoim blogu.
Dziwne dźwięki, tłucząca się porcelana i kroki po schodach
W rozmowie z Orłosiem aktorka przyznała, że w jej domu od lat dzieją się rzeczy, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
„Myśmy się o tym wszystkim dowiedzieli dużo później, jak urodziłam dziecko i nocami nie spałam, bo je nosiłam… Często coś spadało, tłukła się porcelana, ktoś biegł po schodach” – wspominała Janda.
Pewnego dnia sytuacja przerodziła się w coś jeszcze bardziej niepokojącego.
„Była taka dziewczyna pomagająca mnie i mamie w opiece nad dziećmi i mówiłam do niej: ‘Basiu, ja ci dziękuję, bo słyszałam, jak zbiegasz w nocy, żeby mnie zastąpić’, a ona mówiła: ‘Krysia, ja w ogóle nie wstawałam’.”
„Wezwałam księdza, żeby poświęcił dom”
Po serii niepokojących zdarzeń Janda postanowiła wezwać duchownego z pobliskiego kościoła w Milanówku.
„Spojrzał na dom w pełnym rozkwicie remontu, wziął krucyfiks do ręki. Basia szła za mną, trzymając wodę święconą rozlaną na talerzu. Przechodziłyśmy z pokoju do pokoju, żegnałyśmy się i kropiłam wszystkie kąty.”
Dopiero po poświęceniu domu sytuacja zaczęła się uspokajać. Aktorka postanowiła również odwiedzić grób dawnego właściciela willi.
„Pojechałam na Powązki i odnalazłam grób Gruszczyńskiego. Zapaliłam świeczkę. Mama powiedziała: ‘Trzeba jakoś tego Gruszczyńskiego przebłagać, żeby nas zaakceptował’.”
„Nie wyobrażamy sobie innego miejsca”
Mimo dawnych zdarzeń i niezwykłej historii willi, Krystyna Janda nigdy nie myślała o przeprowadzce. W rozmowach z mediami wielokrotnie podkreślała, że to miejsce ma dla niej i jej bliskich wyjątkowe znaczenie.
„Jest to nasze miejsce na ziemi. Nie wyobrażamy sobie innego. Co roku chodzimy na grób pana Gruszczyńskiego.”
Dom, w którym przeszłość przenika się z teraźniejszością, stał się nie tylko schronieniem dla artystki, ale też symbolem ciągłości, pamięci i szacunku dla historii. Dla Jandy to więcej niż budynek – to przestrzeń pełna wspomnień, emocji i tajemnic, których – jak sama mówi – „nie sposób do końca zrozumieć”.