Mija 17-lat od śmierci Macieja Kuronia. Niewielu pamięta, przez co musiał przejść i kto był jego ojcem…
(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Boże Narodzenie bywa momentem, który zatrzymuje czas. Czasem jedno wydarzenie sprawia, że świąteczna cisza nabiera zupełnie innego sensu, a rodzinny stół staje się miejscem refleksji, nie perfekcji. Dla wielu Polaków taka historia nierozerwalnie łączy się z postacią Maciej Kuroń – człowieka, który uczył, że bliskość zaczyna się w kuchni.

Dom jako bezpieczna przystań po trudnych latach

Choć w dorosłym życiu kojarzony był z ciepłem i spokojem, dzieciństwo Kuronia dalekie było od idylli. Dorastał w domu Jacek Kuroń, jednego z najważniejszych działaczy opozycji demokratycznej w PRL. Oznaczało to ciągłe napięcie, rewizje i obecność obcych ludzi.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

W rozmowie z Gazeta Wyborcza wspominał:

„Pamiętam rewizje, obcych ludzi w domu, napięcie, którego jako dziecko nie rozumiałem, ale które czułem bardzo mocno. Ojciec nie chciał nas uczyć lęku, ale lęk i tak był obecny.”

Te doświadczenia ukształtowały jego dorosłe wybory. Największym celem stało się stworzenie domu, który daje bezpieczeństwo – miejsca, gdzie stół i kuchnia są centrum codzienności, a wspólne jedzenie oznacza stabilność i bliskość.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

„Tata nigdy nie chciałby, żeby święta kojarzyły się z żałobą. On naprawdę wierzył, że jedzenie i bycie razem ma moc uzdrawiania.”

Gotowanie jako język relacji, nie popis umiejętności

Maciej Kuroń był zjawiskiem, którego w polskiej kuchni nie da się podrobić. W czasach, gdy kulinarne programy coraz częściej opierały się na rywalizacji i perfekcji, on szedł w przeciwnym kierunku. Dla niego gotowanie było pretekstem do rozmowy, nie egzaminem z techniki.

Nie oceniał, nie krzyczał. Nie stawiał się ponad widzem. Spalona grzanka czy przesolona zupa były częścią spotkania, nie porażką. Dzięki temu przyciągał przed ekrany miliony.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

O tej filozofii mówił jego syn Jakub Kuroń:

„Pamiętam, jak razem spędzaliśmy czas, rozmawialiśmy i gotowaliśmy na tarasie w rodzinnym domu. Te chwile były pełne śmiechu, zapachów i radości. To właśnie tata zaraził mnie pasją do gotowania i pokazał, jak ważne jest podążanie za swoimi marzeniami.”

Najważniejsza lekcja była prosta: przy stole nikt nie może czuć się pominięty. Liczył się człowiek, nie idealna kostka marchewki.

Rodzinne dziedzictwo i pamięć, która trwa

Po latach od śmierci Kuronia jego podejście do życia i jedzenia wciąż żyje w rodzinie. Dzieci – Jan, Jakub, Gaja i Maria – pielęgnują przekonanie, że wspólne bycie razem leczy emocje.

Żona Kuronia, Joanna Kuroń, mówiła:

„Maciek byłby dumny ze wszystkich naszych dzieci. Synowie i córka wyrośli na porządnych ludzi. A na tym najbardziej mu zależało.”

Maciej Kuroń zmarł 25 grudnia 2008 roku – w dniu, który był dla niego symbolem rodzinnej bliskości. Pozostawił po sobie coś więcej niż wspomnienia: prostą odpowiedź na pytanie o sens świąt.

„Nie liczy się idealna oprawa. Liczy się obecność, uważność i dobro, którym można się podzielić przy jednym stole.”

To właśnie dlatego jego historia wraca co roku, wraz z zapachem potraw i blaskiem świec.