„Boli tak bardzo, bo tak bardzo ją kochaliśmy”. Przedwczesna śmierć Agnieszki Maciąg nadal odbija się szerokim echem. Odeszła w wieku 56 lat, pozostawiając po sobie nie tylko legendę lat 90., ale też ogromną społeczność kobiet, które traktowały ją jak przewodniczkę, inspirację i delikatne światło w codzienności. Wraz z informacją przekazaną przez jej męża, Roberta Wolańskiego, pojawiły się w internecie setki komentarzy. Jednak to słowa jej syna, Michała, poruszyły ludzi najmocniej.
Agnieszka Maciąg — ikona, która w ostatnich latach wybrała ciszę
Choć karierę zaczynała na światowych wybiegach, pracując z największymi projektantami, od dawna żyła inaczej. Z dala od fleszy, w rytmie podyktowanym wewnętrzną potrzebą spokoju, duchowości i pracy z ludźmi, którzy szukali w jej słowach ukojenia. Prowadziła warsztaty, nagrywała webinary, pisała książki — a jej działalność w internecie stała się dla wielu kobiet codziennym wsparciem.
Wiedziała o chorobie od dawna, ale nie chciała robić z niej publicznej opowieści. Zmagała się z nią w ciszy, zgodnie ze swoim charakterem — bez spektaklu, bez nagłówków, bez dramatu. Dopiero kilka miesięcy temu przyznała swoim odbiorczyniom, że nowotwór powrócił. A mimo to wciąż tworzyła, planowała, próbowała utrzymać rytm, który dawał jej sens i siłę.
Poruszające pożegnanie syna. Słowa, które zapadły w pamięć
Michał Maciąg rzadko pojawiał się publicznie, ale po śmierci mamy zabrał głos w sposób, który natychmiast dotknął serc jej odbiorców. W grupie poświęconej jej działalności opublikował krótkie, ale niezwykle mocne słowa.
Napisał:
Niestety dzisiaj moja ukochana Mama Agnieszka Maciąg odeszła po długiej walce z chorobą. Proszę, żebyście się nie załamywały, Mama tego nie chciała.
Chwilę potem dodał zdanie, które — jak zgodnie twierdzą internautki — rozrywa serce:
Boli tak bardzo, bo tak bardzo ją kochaliśmy.
W jego wpisie nie było patosu. Była natomiast szczerość — ta prosta, najtrudniejsza, w której pobrzmiewa i rozpacz, i miłość, i wdzięczność. Michał przeprosił także za brak kolejnego webinaru, tłumacząc:
Zostałem poproszony o zachowanie maksymalnej dyskrecji. Nagram dla Was materiał, jak się trochę pozbieram.
To były słowa człowieka, który stracił mamę, ale wie, jak wiele ona znaczyła dla innych — i jak bardzo zależało jej na swojej społeczności.
Ostatnie tygodnie. Nadzieja, praca i wiara bliskich
W „Dzień Dobry TVN” jej przyjaciel Piotr Wojtasik wspominał, że Agnieszka do końca starała się pracować nad nowymi projektami. Podopieczne wciąż czekały na materiały, a ona — nawet w chorobie — próbowała im je dać. Rozwój duchowy był dla niej nie pracą, ale powołaniem.
Michał przyznał, że choć choroba trwała długo, nie dopuszczał do siebie myśli, że może nadejść taki dzień. Napisał:
Mimo że chorowała Mama od dawna, to nie wierzyłem, że w tym Wszechświecie jest możliwość, żeby taka osoba mogła przedwcześnie odejść…
Ta nadzieja — tak ludzka i tak charakterystyczna dla relacji, w których jest bliskość — towarzyszyła im do samego końca.
Cisza po kimś, kto dawał światło
Po śmierci takiej osoby zostaje przestrzeń, którą trudno opisać. Dla rodziny — nie do zapełnienia. Dla jej społeczności — pełna wdzięczności, wspomnień i poczucia, że ktoś ważny zamknął pewien rozdział w ich życiu.
Agnieszka Maciąg przez lata uczyła, jak odnaleźć światło. Teraz to jej najbliżsi mówią za nią — prostymi słowami, które niosą jej ducha dalej.
