Rząd zrobił krok, na który od lat czekały różne środowiska – ale zrobił go w sposób, który ma szansę przejść przez parlament bez politycznej wojny totalnej. We wtorek Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o statusie osoby najbliższej w związku oraz projekt przepisów wprowadzających. To oznacza, że temat związków nieformalnych wreszcie wychodzi z poziomu deklaracji i konferencji prasowych, a wchodzi na twardą ścieżkę sejmową.
Ustawa o statusie osoby najbliższej. Co dokładnie przyjął rząd
Katarzyna Kotula z Nowej Lewicy podkreślała po posiedzeniu rządu, że koalicja chce iść do Sejmu z projektem „koncyliacyjnym”, czyli takim, który nie ma być demonstracją siły, tylko próbą znalezienia większości. W jej ocenie dziś ta większość jest realna zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Padły też słowa o „historycznym momencie”, bo dotąd – jak argumentowała – ustawy regulujące związki nieformalne nie uzyskiwały stabilnego poparcia.
To ważne, bo w polskiej polityce temat relacji i praw osób żyjących poza małżeństwem często kończył się na sporze światopoglądowym. Ten projekt ma być z założenia bardziej techniczny. Mniej „o idei”, bardziej o codziennych sprawach: mieszkaniu, pieniądzach, zdrowiu, formalnościach.
Kompromis zamiast związków partnerskich. Dlaczego zmieniono kierunek
Wprost powiedziano, że ustawa o statusie osoby najbliższej zastąpiła projekt o związkach partnerskich. To nie jest przypadek. W koalicji od miesięcy trwała praca nad rozwiązaniem, które będzie do przyjęcia także dla bardziej zachowawczej części parlamentu. Kotula mówiła o szukaniu rozwiązania kompromisowego, ale „godnego”.
W praktyce oznacza to odejście od mocno nośnej, politycznie obciążonej etykiety „związków partnerskich” i przejście na formułę, która ma opisać prawa i obowiązki dwóch osób w relacji – bez wchodzenia w definicje zbliżone do małżeństwa.
Współpraca z PSL. Co tu jest kluczowe politycznie
Kotula publicznie podziękowała partnerom z PSL, wskazując konkretnie Urszulę Pasławską i Władysława Kosiniaka-Kamysza. W realiach koalicyjnych to sygnał nie tylko grzecznościowy. To komunikat: „to nie jest projekt jednej partii”. I to właśnie może mieć znaczenie w głosowaniach.
Jeśli w Sejmie rzeczywiście ma powstać większość, ten projekt musi być „do udźwignięcia” dla różnych wrażliwości politycznych. Stąd nacisk na kompromis, język porozumienia i rozwiązania oparte na mechanizmach cywilnoprawnych, a nie na symbolicznych zmianach ustrojowych.
Umowa u notariusza i rejestracja w USC. Jak ma działać nowe rozwiązanie
Najbardziej konkretna część projektu dotyczy formy. Związek ma mieć charakter umowy cywilnoprawnej zawieranej u notariusza, a następnie ma być rejestrowany w Urzędzie Stanu Cywilnego w odpowiednim podrejestrze.
To ważny detal, bo z jednej strony daje formalność i porządek (nie jest to „umowa w szufladzie”), a z drugiej omija część sporów o to, czy państwo tworzy nową instytucję na poziomie zbliżonym do małżeństwa. Mówiąc prościej: ma być papier, ma być rejestr, mają być skutki prawne.
Jakie prawa i obowiązki daje status osoby najbliższej
Z tego, co zostało przedstawione, projekt ma regulować sferę materialną, osobistą i rodzinną. W praktyce wskazano, że rejestrowana umowa ma umożliwić m.in.:
-
wybór ustroju majątkowego,
-
ustanowienie obowiązku alimentacyjnego,
-
uzyskanie prawa do korzystania ze wspólnego mieszkania,
-
nadanie drugiej osobie uprawnień do dostępu do informacji medycznych,
-
działanie jako pełnomocnik w sprawach codziennego życia.
To są rozwiązania, które w realnym życiu rozbijają się dziś o ścianę formalności. Nie chodzi o teorię. Chodzi o sytuacje proste i bolesne: ktoś trafia do szpitala i partner słyszy, że „nie jest rodziną”. Albo jedno z nich zostaje w mieszkaniu, ale bez jasnych podstaw prawnych. Albo przychodzi kryzys i pojawia się pytanie o wsparcie finansowe, które w wielu relacjach funkcjonuje faktycznie, ale nie ma umocowania.
Ten projekt próbuje te luki pozamykać.
Co dalej z projektem i dlaczego to jeszcze nie koniec historii
Przyjęcie projektu przez rząd jest początkiem etapu parlamentarnego. Dopiero w Sejmie wyjdzie, jak szerokie jest poparcie, a gdzie zaczynają się spory. Można się spodziewać emocji, bo temat dotyka jednocześnie prawa, obyczajowości i politycznej tożsamości partii.
Jedno jednak widać już teraz: rząd i autorzy projektu próbują mówić o tej ustawie językiem codzienności, a nie rewolucji. To jest różnica, która może zdecydować o losach całego pomysłu.
„Szukaliśmy dobrego, kompromisowego, ale godnego rozwiązania” – mówiła Katarzyna Kotula.
„Do Sejmu idziemy z projektem koncyliacyjnym” – dodała, nazywając ten etap „historycznym”.
