10 kwietnia dostał SMS-a: “Żyjemy”. 8 dni później już nie żył…

Po katastrofie prezydenckiego Tupolewa w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku nastąpiła seria zgonów osób, które posiadały bardziej lub mniej istotne informacje mogące pomóc w szybkim wyjaśnieniu sprawy.

Wśród serii “nieszczęśliwych wypadków”, były oczywiście takie które można śmiało podpisać tym zwrotem, jednak parę zgonów, a raczej okoliczności w jakich dochodziło do śmierci konkretnych osób budzą po dziś dzień wiele wątpliwości.

Najbardziej zagadkowym, a równocześnie kontrowersyjnym zdarzeniem był wypadek biskupa Cieślara. Wszystko ze względu na to co miał wyznać zaraz po katastrofie prezydenckiego Tupolewa. Dnia 18 kwietnia 2010 roku, czyli zaledwie 8 dni po katastrofie zdarzył się wypadek w miejscowości Przecław między Rogowem a Brzezinami na trasie Łódź – Warszawa. Biskup nie przeżył.

Doszło do zderzenia dwóch samochodów marki renault. W wyniku wypadku, biskup warszawskiej diecezji ewangelicko – augsburskiej zginął na miejscu. Cieślar był w drodze powrotnej z mszy pogrzebowej księdza Adama Pilcha.

I tu pojawia się wątek, który może być główną przyczyną tego “wypadku”. Otóż Adam Pilch zginął w Smoleńsku, jednak Cieślar twierdził, że tuż przed godziną 9 rano otrzymał od Adama Pilcha SMS-a o treści: “Żyjemy”. Gdyby to okazało się prawdą, oznaczało by że część pasażerów przeżyła katastrofę samolotu i zginęła później. W obliczu takich faktów, rząd polski i rosyjski musiałby wszcząć postępowanie wyjaśniające dot. teorię słyszanych wystrzałów z broni palnej na miejscu katastrofy.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Ksiądz Cieślar – według zapewnień jego bliskich znajomych – miał zamiar przekazać wszystkie wiadomości jakie otrzymał 10 kwietnia odpowiednim służbom. Dodają, że z jakiegoś powodu bał się. Tuż po wypadku telefony uczestników zdarzenia zostały zabezpieczone przez ABW. Następnie dane zawarte w urządzeniach poddane długotrwałemu badaniu. Wyniki analiz i ekspertyz zostały umieszczone w tajnych aktach śledztwa.

Postępowanie wymiaru sprawiedliwości wobec rzekomego sprawcy wypadku Adriana D. również pozostawia wiele wątpliwości. W pierwszej kolejności postawiono 27-latkowi zarzut prowadzenia pojazdu pod wpływem alkoholu, następnie dopiero wiele godzin później godzinach oskarżono go o spowodowanie wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym.

(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});

Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi, Krzysztof Kopania wypowiedział się w tej sprawie.

– Prokuratura Rejonowa w Brzezinach, która prowadzi sprawę, wystąpi­ła do sądu z wnioskiem o zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania. Sąd się jednak nie przychylił do tego wniosku. Złożyliśmy zażalenie na tę decyzję, ale sąd wyższej instancji uznał je za niezasadne. – powiedział.

Za spowodowanie wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym grozi do 12 lat pozbawienia wolności. Adrian D. podczas postępowania odpowiadał z wolnej stopy. W trakcie pierwszego przesłuchania 27-latek wyznał, że tego dnia gdy doszło do wypadku – pił alkohol. Twierdził, że korzystał z alkomatu, który wykazał poniżej 0,5 promila. Dziwne jednak było to, że utrzymywał cały czas, że nie spowodował żadnego wypadku. Mało tego – utrzymywał, że w momencie zdarzenia był w zupełnie innym miejscu!

Adrian D. starał się to udowodnić przed sądem. Twierdził, że w momencie wypadku znajdował się gdzie indziej.

Proces ruszył dopiero w październiku. Sprawa prowadzona była w Sądzie Rejo­nowym w Brzezinach. Finał? Pomimo faktu, iż młody mężczyzna miał spowodować wypadek pod wpływem alkoholu, nie spotkała go za to żadna kara.

Zginął człowiek, który chciał coś ogłosić. Bał się. Rzekomo wypadek spowodował pijany kierowca, który uniknął kary.

Zarówno w tym jak i w wielu pozostałych przypadkach zagadkowych zgonów, dodanie dwa do dwóch daje zupełnie inny wynik niż ten podany przez służby odpowiedzialne za “wyjaśnienie” sprawy.