Arogancja unijnych dygnitarzy osiąga w ostatnich miesiącach apogeum. Urzędnicy z Brukseli już bez niepewności grożą palcem krajom Europy środkowo-wschodniej. Niczym zaborcy starają się ustawiać politykę wewnętrzną Polski i innych krajów z naszego regionu.
Dziś premier Węgier, Viktor Orban, powiedział dość. Nasi bratankowie są wobec UE równie nieposłuszni, co rząd w Warszawie. Z tym, że Budapeszt miał asa w rękawie.
„Czas najwyższy, by europejska solidarność przejawiała się też w ochronie granic” – napisał premier Węgier Viktor Orban w liście do szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera. Według niego połowę kosztów poniesionych na ten cel przez Węgry powinna pokryć Unia.
„Węgierskie stanowisko jest takie, że czas najwyższy, by europejska solidarność w sprawie ochrony granicy przejawiała się także w praktyce. Jesteśmy przekonani, że podobnie jak w przypadku Włoch czy Grecji, Unia Europejska powinna zgodnie z praktyką stosowaną w takich przypadkach uczestniczyć w ponoszeniu nadzwyczajnych kosztów, które wynikły po stronie węgierskiej, ale służą wspólnemu europejskiemu interesowi” – napisał Orban.
Orban uznał za właściwe, by połowa kosztów poniesionych dotąd przez jego kraj na ochronę granicy, a wynoszących 270 mld forintów (około 883 milionów euro), obciążyła Węgry, a połowa – Unię Europejską. Premier podkreślił, że Węgry od początku kryzysu migracyjnego przestrzegają zasad strefy Schengen w sferze ochrony granicy.
„Nasza ojczyzna, budując ogrodzenie (na swej południowej granicy – red.), szkoląc i zatrudniając trzy tysiące funkcjonariuszy straży granicznej, chroni nie tylko samą siebie, ale też Europę przed zalaniem przez nielegalną imigrację” – napisał, dodając, że węgierscy podatnicy finansują także bezpieczeństwo obywateli Europy. Orban zaznaczył, że 270 miliardów forintów wydanych w ciągu ostatnich dwóch lat na ochronę granicy było dla węgierskiego budżetu poważnym wydatkiem i Węgry niemal w całości pokryły go same. Na zakończenie listu zapewnił Junckera, że zgadza się z nim, iż solidarność jest ważnym fundamentem europejskiej wspólnoty.
To szpileczka wbita brukselskim dygnitarzom, bowiem to oni w kółko mówią o szeroko pojętej „europejskiej solidarności”. Przywołują ją głównie w konfliktach z Polską sugerując, że niespełnianie unijnych zaleceń ws. imigrantów czy sądownictwa, to brak solidarności.