– Gdy jako młody chłopak wchodziłem do drużyny Stilonu, Jarek bardzo mi pomógł. Dużo nauczył, pokazał – mówi o zmarłym Jarosławie Wojczuku Sebastian Świderski. – 20 lat temu był ważną postacią polskiej ligowej siatkówki – dodaje Waldemar Wspaniały.
Wojczuk, w barwach Stilonu Gorzów zdobywca Pucharu Polski w 1997 roku, a także brązowy i srebrny medalista mistrzostw Polski (odpowiednio w 1999 i 2000 roku), zmarł nagle w wieku 51 lat.
– Wiadomość o jego śmierci spadła jak grom z jasnego nieba. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, mówią, że to był zawał. Jarek po zakończeniu kariery pracował jako kierowca. Ponoć ataku serca dostał na parkingu. Szczęście w nieszczęściu, że nie w trasie – mówi Wspaniały, były selekcjoner reprezentacji Polski, w latach 1995-1999 trener Wojczuka w Stilonie.
Swojego byłego gracza wspomina jako ważną postać gorzowskiej drużyny, jednego z jej najlepszych i najbardziej doświadczonych zawodników. – W drugiej połowie lat 90. był ważną postacią polskiej ligowej siatkówki. To, co wtedy osiągnęliśmy, w dużej mierze jest jego zasługą – zaznacza.
Wspaniały wspomina sensacyjny triumf w Pucharze Polski, który Stilon odniósł jako drużyna z serii B, wówczas drugiej klasy siatkarskich rozgrywek. Wojczuka nazywa jednym z ojców tamtego zwycięstwa.
– W meczu o pierwsze miejsce pokonaliśmy wtedy Mostostal-Azoty Kędzierzyn-Koźle 3:0. Przed ostatnim setem trener Wspaniały wymienił prawie całą drużynę, ale Jarka zostawił na boisku. Wygraliśmy tę partię 15:0 – opowiada Sebastian Świderski, 322-krotny reprezentant Polski, wówczas zaledwie 20-letni siatkarz Stilonu, który zbierał pierwsze szlify w „dorosłej” siatkówce u boku dużo bardziej doświadczonego kolegi.
– Bardzo mi pomógł, gdy wchodziłem do drużyny. Dużo nauczył, pokazał. Na boisku był bardzo charyzmatycznym graczem. Stosował pełen wachlarz serwisów: z wyskoku, mocno podkręcany z miejsca, flot. Zmieniał je w zależności od przeciwnika. Miał też nienaganną technikę, było się od kogo uczyć przyjęcia zagrywki. Choć głównie to on przyjmował, ja starałem się pomagać. Brał na siebie 2/3 albo nawet 3/4 boiska, więc mi wiele piłek do odbioru nie zostawało – śmieje się srebrny medalista mistrzostw świata z 2006 roku, obecnie prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle.