Krzyk, dym i sekundy, które dłużyły się jak godziny. Mieszkańcy Biedrzychowic do końca życia zapamiętają ten dzień. W płonącym mieszkaniu utknęły dzieci, a całe osiedle wstrzymało oddech, obserwując walkę strażaków z żywiołem.
Chaos na ulicy, ogień w budynku
Najpierw był tylko zapach dymu. Potem – krzyki. Gdy ludzie wybiegli na ulicę, ogień już pożerał kolejne piętra. W oknach pojawiły się sylwetki najmłodszych lokatorów, wołających o pomoc. Dym wypływał z klatki schodowej jak fala, dusząc i odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki.
Na chodnik wybiegła matka. Zrozpaczona, roztrzęsiona, próbowała zrobić wszystko, by dzieci przeżyły. W pewnym momencie, w akcie desperacji, zaczęła podawać je przez okno sąsiadom, którzy ustawili się pod budynkiem, gotowi chwytać je w ramiona.
Z ulicy było słychać tylko syreny, płacz, modlitwy i jedno pytanie, które powtarzał każdy: Czy uda się je uratować?
Ogień wybuchł w południe. Kilka osób w szpitalu
Pożar pojawił się nagle – około południa. Ogień rozprzestrzenił się tak szybko, że siedem osób zdołało uciec na własną rękę. Dzieci nie miały takiej szansy. W mieszkaniu panowała już temperatura, której nie wytrzymałby nikt dorosły.
- Zobacz także: Czarzasty uruchamia „wariant atomowy”. Weto Nawrockiego trafi pod głosowanie. Polityczna burza w Sejmie
Strażacy wpadli do środka z pełnym sprzętem. Wysokie temperatury i gęsty dym utrudniały wszystko – widoczność, poruszanie się, bezpieczeństwo. Mimo to ratownicy weszli tam, gdzie inni nie mogli.
Prawdopodobną przyczyną tragedii było zapalenie sadzy w kominie, które szybko zamieniło się w otwarty ogień.
Trzy osoby – w tym dzieci – trafiły do szpitala. Stan wszystkich oceniono jako stabilny.
Relacje świadków: „Ta wersalka płonęła jak pochodnia”
Na miejscu zgromadzili się sąsiedzi – przerażeni, bezradni, ale gotowi pomagać na każdy sposób.
Wśród nich była kobieta, która wciąż nie może otrząsnąć się z tego, co widziała.
„Sąsiad przybiegł do mnie po wodę. Widziałam, jak wbiegł do mieszkania i chlusnął ją na płonącą wersalkę, która w tym momencie zaczęła się jeszcze bardziej palić” – opowiada zszokowana mieszkanka.
Ogień był tak silny, że każda nieumiejętna próba jego ugaszenia tylko pogarszała sytuację. Strażacy szybko przejęli kontrolę nad akcją, ale skala zagrożenia była ogromna.
Dzieci uratowane w ostatniej chwili
Najmłodsi lokatorzy byli skrajnie przestraszeni, płakali i wołali o pomoc. Strażacy wynosili je przez okna i balkony, bo klatka schodowa była całkowicie odcięta.
Matka stała na ulicy, bezradna, zamarła w miejscu, obserwując moment, który zaważył na jej życiu. Dopiero gdy ostatnie dziecko znalazło się w bezpiecznym miejscu, zemdlała z ulgi.
Budynek nie nadaje się teraz do zamieszkania. Ogień strawił wnętrza, a dym zniszczył wszystko, co ocalało z płomieni. Dla wielu rodzin oznacza to utratę dorobku życia.
Ale jedno jest pewne – życie dzieci udało się uratować. W sytuacji, która mogła zakończyć się niewyobrażalną tragedią.
