
Joanna Kołaczkowska przez lata rozśmieszała całą Polskę. Ale za jej scenicznym blaskiem krył się ogromny strach – przed bólem, odejściem, zapomnieniem. Zmagała się z kancerofobią, czyli panicznym lękiem przed rakiem. Gdy choroba wróciła w 2025 roku, tym razem nie dała jej szans.
Lęk, który towarzyszył jej przez lata
Joanna Kołaczkowska zmagała się z nowotworem od lat. Diagnoza – czerniak – przyszła w jednym z najważniejszych momentów jej życia. Była w czwartym miesiącu ciąży. W rozmowie z „Gazetą Prawną” opowiadała, jak bardzo to przeżyła:
- Zobacz także: Ujawniono testament Joanny Kołaczkowskiej… Ona wiedziała
„Przeżyłam straszliwy szok, kompletna szajba. Przez miesiąc nie pamiętałam, że jestem w ciąży. Byłam absolutnie przerażona. Nie wiedziałam, co dalej ze mną będzie, co z dzieckiem, czy nie będą mi robić jakiejś chemii, która będzie mogła mu zaszkodzić. To była rozpacz.”
To doświadczenie zapoczątkowało u niej wieloletnią walkę z kancerofobią – silnym, uporczywym lękiem przed zachorowaniem na raka.
„Ciągle się bałam, że mam gdzieś raka”
W wywiadach Joanna mówiła wprost o swoim stanie psychicznym. Często chodziła do lekarzy, robiła kolejne badania – z nadzieją, że wszystko będzie dobrze, ale jednocześnie z nieustającym strachem.
„Ciągle się bałam, że mam gdzieś raka, co chwila chodziłam do lekarzy i domagałam się nowych badań, prześwietleń, rezonansów, tomografów. W końcu wysłali mnie do psychologa.”
Jej terapia trwała aż 10 lat. Zakończyła ją dopiero w grudniu 2019 roku. Jak mówiła w rozmowie z serwisem e-teatr, dopiero wtedy udało jej się zrozumieć, co kryło się za tym lękiem.
„Bałam się, że nie będę mogła kontrolować, co zostanie po mnie”
Kancerofobia Joanny była czymś więcej niż tylko lękiem przed chorobą. Była głęboko zakorzenionym strachem przed utratą kontroli, zapomnieniem, nieobecnością.
„Przeżywałam głęboki lęk przed cierpieniem, utratą bliskich, odejściem, ale przede wszystkim przed tym, co to będzie, jak mnie nie będzie. […] Że nie będę mogła kontrolować, co się będzie o mnie mówiło, czy mnie ktoś będzie pamiętał, co się stanie z moimi rzeczami.”
To poruszające wyznanie pokazuje, jak niezwykle świadomą i refleksyjną osobą była Joanna Kołaczkowska – również w obliczu nieuchronności.
Choroba wróciła w 2025 roku
W kwietniu 2025 roku Kabaret Hrabi poinformował, że artystka znów mierzy się z nowotworem. Tym razem nie ujawniono, z jakim dokładnie. Joanna wycofała się z życia scenicznego, podjęła leczenie. Środowisko kabaretowe i publiczność zaczęli ją wspierać, organizując koncerty i wydarzenia, z których dochód przeznaczono na jej terapię.
Ale cud nie nadszedł.
17 lipca. Cisza, której nic nie wypełni
Wczesnym rankiem 17 lipca 2025 roku Kabaret Hrabi opublikował dramatyczny komunikat:
„Postawiła po sobie ogromną wyrwę, której niczym nie da się zapełnić. W nas – ludziach, którzy byli z nią blisko, którzy dzielili z nią scenę i życie. I w świecie sztuki, który był jej przestrzenią, jej domem, jej oddechem, a ona była jego najpiękniejszym uosobieniem.”
„Jej talentu nie da się porównać – był zjawiskiem. Jej obecność – darem. Jej odejście – stratą nie do ogarnięcia. Dziękujemy ci, Asiu. Za śmiech, za wzruszenie, za piękno i dobro, które nosiłaś w sobie i dawałaś światu. Za dobro.”
„Zostajesz z nami – w każdym wspomnieniu, w każdym wersie, w każdej ciszy, która dziś boli bardziej niż kiedykolwiek.”
Niezapomniana. Niezastąpiona. Nieśmiertelna
Joanna Kołaczkowska była osobą niezwykłą. Śmiała się głośno, a jednocześnie drżała w środku. Jej odwaga polegała nie tylko na tym, że wychodziła na scenę. Prawdziwą siłą była jej szczerość – wobec siebie, wobec widzów, wobec życia.
Dziś już jej nie ma. Ale została. W każdym nagraniu wspomnieniu, każdej osobie, której pomogła śmiechem przetrwać cięższy dzień.